niedziela, 2 listopada 2014

Don't cry for me Argentina

Książka Tima Ferrissa "4-godzinny tydzień pracy" stała się o tyle wyjątkowa, ponieważ za jej przyczyną spędziłam w zeszłym roku 5 tygodni z rodziną w Buenos Aires. Jesteś ciekawa jak to się stało? 

Z moją wspólniczką Magdą polecamy i pożyczamy sobie książki, które pomagają nam wzrastać indywidualnie i grupowo. I tak było z tą książką. Magda podarowała mi audiobooka, którego przesłuchałam jeżdżąc samochodem. Książka jest dość gruba, kilka godzin nagrań, zatem mogłam w jakiś sensowny sposób spędzić czas za kółkiem.

Książkę chłonęłam. Starałam się zapamiętać wszystkie porady, jakich Tim w nich udziela, aż... Popadłam w totalną frustrację. Ta książka to po prostu instrukcja obsługi... i sposoby na skrócenie pracy do 4 godzin tygodniowo. Wszystko konkretnie, krok po kroku, w każdym wariancie, do tego z przykładami rozwiązań technologicznych itp. itd. Czułam ekscytację i frustrację zarazem. Pierwsze dlatego, bo zobaczyłam, że jest to możliwe. Drugie, bo czułam się przywalona wielką ilością tips&trics (Przecież ja nie jestem w stanie tego nawet zapamiętać, sprawdzić, a co dopiero wdrożyć!). 

Zwolniłam. Na spokojnie przeszłam raz jeszcze i zaczęłam sprawdzać kolejne rozwiązania. Robię to do dziś. Książkę mam nagraną na telefonie i gdy znowu siedzę za kółkiem i mam jakiś mętlik w głowie, na chybił trafił włączam jakiś rozdział i lecę. I jak zawsze, jakaś konstruktywna myśl rozjaśnia moje skotłowane myśli.

Jeśli szukasz pomysłów, jak czerpać z życia więcej, spędzać czas tak jak marzysz, i jeszcze jak na wszystko wygenerować kasę? Nie czekaj, sięgnij po książkę Tima Ferrissa. Więcej nie zdradzę. Warto doświadczyć tego samej.

A jak było z tą Argentyną?
Audiobooka otrzymał ode mnie także mój mąż. Staramy się czytać podobne książki i chodzimy na te same szkolenia, żeby mieć ten sam "state of mind". I Jackowi bardzo przypadła do gustu koncepcja Tima, która nazywa się "mini-emerytura". Nie musisz czekać do tej właściwej emerytury, żeby pojechać w miejsce, o którym zawsze marzyłaś, zrobić to co zawsze chciałaś. Raz na rok zrób sobie mini-emeryturę (min 4 tygodnie, a najlepiej trzy miesiące) i zrealizuj swoje marzenia.

Czy jest to możliwe? Jak widać jest i to w naszych warunkach też. W Ameryce ludzie pracują jeszcze więcej i mają dużo mniej urlopu niż my w Europie, a właśnie stamtąd przyszedł ten pomysł. 

Jak już wspominałam Tim to bardzo konkretny facet, dlatego podaje instrukcję, jak tą mini-emeryturę zrealizować. Krok po kroku, jeśli jesteś przedsiębiorcą i jeśli jesteś na etacie. Wszystko jest możliwe. No to kiedy do tej Argentyny? Najlepiej na tamtejszą wiosnę, która jest piękna i podobna do naszej. Listopad w Buenos Aires to najlepszy czas na ucieczkę od ciemnej i coraz zimniejszej polskiej jesieni.

Pomysł tak przypadł do gustu mężowi memu, że po cichu zaczął sprawdzać w swojej pracy możliwości wyjazdu na 5 tygodni, ceny biletu itd. Ja już byłam na swoim, więc nie miałam większych problemów z zamienieniem biura na to w Buenos Aires :) Mamy też dzieci. Maks w tym czasie był w pierwszej klasie podstawówki, Hania w przedszkolu. Tak, dzieci opuściły szkołę na ponad miesiąc. Problem? Żaden, dwoma godzinami dziennie domowej nauki w BA i zrobiliśmy o kilkanaście lekcji do przodu.

Ceny biletów lotniczych trzymały się mocno, aż przyszedł taki dzień, że spadły o trzy tysiące złotych. Kupione! Klamka zapadła, 30 października 2013 roku wyruszyliśmy pierwszy raz w życiu w tak daleką i na tak długą podróż. Jak było? Wspaniale! Dużo opowiadać. Pisałam wtedy pamiętnik, bo wiem, że nawet najlepsze wspomnienia uciekają. Poniżej dzielę się z Wami moją ostatnią notatką z tego pobytu, tuż przed wyjazdem. Kiedyś wrócę do tych wspomnień, spiszę, wydam, pokażę wszystkie zdjęcia. A tymczasem... enjoy!

1.12.2013
Grudzień! Siedzę na balkonie w gorącym słońcu - opalam nogi, złoszczę się na buczącą klimatyzację i pot na nosie. Słońce jest tak mocne, że bolą mnie oczy patrząc na białą kartkę. Za trzy dni będzie szaro, zimno, tak jak zwykle. Oddam wszystko, żeby nie tkwić w jednym miejscu.

Uwielbiam wychylać się za balkon, żeby zobaczyć jak się ma restauracja na rogu. Bez względu na to, czy jest noc, ranek, popołudnie, tam zawsze ktoś jest. Widzę taki film w przyspieszonym tempie, jak z nasionka rozwija się roślinka. U mnie to ludzie w ogródku restauracji Babieca na rogu Riobamba i Santa Fe.

Tyle myśli przyszło mi tutaj do głowy, tyle doświadczeń miałam. Boję się, że je zapomnę. Przyszedł Jacek. Zapytam go o czym nie chcemy zapomnieć. Powiedział, że nie chcemy zapomnieć o niczym, a najbardziej o naszych przemyśleniach, wnioskach.

- że nie żyje się po to, żeby pracować
- trzeba ustalać sobie normy godzinowe na zrobienie czegoś
- nie wolno dać się rozpraszać pierdołom. W domu mamy w tym czasie remont. Gdybyśmy tam byli, stres, nerwy itp. A tutaj o tym nie myślimy. Jesteśmy zdrowsi. Tam ten syf minie.
- wypełniacze czasu to marnowanie życie. Koniec. Optymalizujemy.
- dopracowaliśmy zarządzanie pieniędzmi - good!
- żyć, doświadczać
- czas! Czas jest bezcenny. Koniec marnowania czasu. Życie jest piękne, ale krótkie.
- lubimy, jak jest nam ciepło :)

Buenos Aires dało nam posmakować wiele nowego...
...Ganzia, polo, wyścigi konne z prawdziwego zdarzenia, tango, kamienice, uśmiechy, języki, eleganckie sklepy, indiańskie jarzyniaki, mega wysokie bloki, tanie taksówki, autobusy z szalonymi kierowcami i tanimi biletami, przystojni faceci, lobby z gospodarzem domu przy wejściach do klatek schodowych, palmy, fiesty w weekendy, długie weekendy, empanadas, pizza z mega ilością muzzarelli (tak, muzzarelli), litrowe butelki Quilnesa, pyszne wina,...


Architektura w mieście powala. To jest Ministerstwo Wody, w środku jest urząd, kasy, kolejki itp.
Z zewnątrz zachwyca, jak reszta miasta.
Duuużo piją kolki. Tam pierwszy raz zobaczyłam, że jest ta zielona "Live".
Mniam
Do dzisiaj nie wiem, jak się nazywa,
ale masa takich latała sobie swobodnie po ZOO.
Rodzina w ZOO, ale nie wszyscy mieszkańcy są tej urody.
W Buenos Aires większość to jednak biali ludzie, dużo o pochodzeniu europejskim.
ZOO w Buenos Aires
Domowe zajęcia
Lekcje hiszpańskiego z Lucy
W naszej szkole hiszpańskiego. Tata na lekcjach z grupą dorosłych, a my już po.
Robimy polski i matmę, trochę się wygłupiamy. Lekcje mieliśmy codziennie.
Desery, słodycze, można umrzeć. Ja umierałam przed witrynami.
Do tego najlepsze na świecie lody na litry i kilogramy. Mistrzostwo!
Buenos Aires jest pięknym miastem. Można po nim chodzić i jeździć godzinami.
Zachwyca układ urbanistyczny i architektura. Duuużo chodziliśmy.
Takich perełek jest w BA całe mnóstwo.
I jeszcze
I jeszcze
Podróże dla dzieci to wielka lekcja wychowawcza. Priceless.
Księgarnia w teatrze
Argentyńska wiosna
P.S. Magda od tego czasu obawia się pożyczać mi kolejne książki, bo dosłownie wprowadzam z nich pomysły w życie. Madzia, póki co nigdzie nie jadę ;)


1 komentarz:

  1. Dobra, uwierzyłam. Teraz trzeba tą zielona wprowadzać w życie ;)

    OdpowiedzUsuń

Podziel się ze mną swoją opinią. Dziękuję